niedziela, 7 kwietnia 2013

Karnawał Blogowy #42: Najgorsza sesja w życiu


Obecna edycja Karnawału Blogowego, prowadzona przez Krzemienia dotyczy dość kontrowersyjnego tematu. Każdemu zdarza się uczestniczyć w lepszych i słabszych sesjach (po obu stronach stołu), ale wydaje mi się, że trzeba mieć ogromnego pecha, żeby ktoś ocenił konkretną sesję jako najgorszą, w jaką grał. Czasem rozgrywkę ratuje towarzystwo (była sesja na której bawiłem się dobrze, chociaż rozegranie jednej walki zajęło nam cztery godziny, a moja postać się do walki nie nadawała), czasem długa erpegowa abstynencja.

Ale jak już zdarzy się sesja, którą (zapewne z bólem serca) określimy mianem tej najgorszej, należy porozmawiać z prowadzącym. Wytłumaczyć co naszym zdaniem nie działało, dlaczego i co można z tym zrobić. Innymi słowy, nie zrobić świństwa pod tytułem „sesja była beznadziejna, więc wypłaczę się w internecie, może emgiek kiedyś przeczyta”.

Dlatego też nie tylko ja, ale też i wszyscy gracze feralnej sesji, która obecnie zajmuje u mnie pierwsze miejsce na liście słabych gier porozmawialiśmy z MG. Poniżej przedstawię więc coś, co można nazwać swoistym studium przypadku.

Zacząć należy od tego, czemu graliśmy tę sesję. Otóż na obozach RPG, na które jeżdżę już chyba 7 lat ( i pewnie będę jeździł do momentu, kiedy nie zostanę uznany za zbyt starego) organizowany jest konkurs na MG. Obecnie wygląda to tak, że prowadzący wybiera sobie dwie osoby, resztę drużyny mu dolosowują, potem tworzy się postacie (albo nie, jeśli MG ma gotowce) i gramy. W czasie gry obozowi emgiecy biegają z pokoju do pokoju i obserwują sesje. Na tymże konkursie zagrałem ową najgorszą sesję.

Być może MG zmuszono do prowadzenia w konkursie (znaczy, nie tak naprawdę zmuszono, ale jak Wojtek Rzadek albo Craven marudzą nad uchem przez kilka dni to ciężko jest odmówić), być może się stremował, być może zapomniał co tam sobie wymyślił w przygodzie. Grunt, że było słabo.

Pierwszą niepokojącą rzecz zauważyliśmy już na etapie tworzenia postaci. Mieliśmy zrobić drużynę detektywów, więc jak łatwo wydedukować, naszym zadaniem na sesji miało być rozwiązanie jakiejś kryminalnej zagadki. Postacie tworzyliśmy na jakiejś mutacji FATE’a, ale w settingu Wolsunga. Wymyśliliśmy sobie, że podzielimy się specjalizacjami i rozbiliśmy naszego dzielnego Sherlocka na kilka postaci: ktoś od gadania, ktoś od analizowania wskazówek, ktoś od bardziej fizycznych rzeczy, ktoś zajmujący się szeroko pojętą nauką i ostatniej roli nie pamiętam. Dostaliśmy zestaw umiejętności, z których większość wydawała się fajna, ale jedna była zdecydowanie straszna w kontekście tej przygody. Nie pamiętam już teraz jej nazwy, ale pozwalała wyczuć kłamstwo przy zdanym teście. Jako że dostała mi się rola „tego socjalnego” wziąłem tę umiejętność na maksymalnym poziomie z założeniem, że nie wykorzystam jej o ile to nie będzie szczególnie potrzebne.

Potem zasiedliśmy do gry. Zapowiadało się ciekawie, sprawa morderstwa w górskiej posiadłości jakiegoś bogacza (w momencie rozpoczęcia przygody już denata). Przybywamy na miejsce, przeszukujemy wszystkie dostępne pomieszczenia od góry do dołu, rozmawiamy ze wszystkimi możliwymi ludźmi i… lipa. Nikt nic nie widział, nikt nie ma podejrzeń, wszyscy się lubią, śladów w zasadzie brak. Znaleźliśmy w końcu jakiegoś służącego, który coś widział, ale był niewolnikiem z wolsungowej Afryki i nie rozumiał żadnego języka znanego naszym postaciom. Na migi też nie potrafił nic przekazać. Lekko strapieni tą sytuacją poszliśmy spać. Obudził nas huk wystrzałów. Okazało się, że jakaś grupa ogrów ostrzeliwuje front budynku, bo ich szef (nie chciał z nami gadać, zamknął się w pokoju) nie żyje. Rozprawiliśmy się z ogrami, sprawdzamy nowego denata i… też nic ciekawego. Znowu brak śladów i nikt nic nie słyszał (tym razem łącznie z nami, a pokoje mieliśmy chyba dość blisko).

Pobiegaliśmy dookoła jeszcze trochę, ale w końcu przyszedł mi do głowy podły plan: wykorzystam mechanikę! Przechodziliśmy więc z pokoju do pokoju i pytaliśmy wprost „czy to ty zabiłeś?”. W ten sposób ujęliśmy zabójcę, który tłumaczył się, że ktoś tam sprowadzał narkotyki, ktoś inny je rozprowadzał, to jakoś wpłynęło na jego  bliskich i teraz się mści. To świetnie, bo my nie mieliśmy informacji o żadnych narkotykach, przeszukiwanie pokojów też nam nie dało takich wskazówek. Ale sesja skończyła się złapaniem winnego.

Więc teraz po kolei, co nie grało:
  • Umiejętność pozwalająca skończyć śledztwo w ciągu pięciu minut.
  •  Zero negatywnych uczuć pomiędzy różnymi podejrzanymi/świadkami (kurczę, to przecież podstawa jeśli nie książek detektywistycznych, to seriali. Poirot czasami dostawał ze cztery ślepe tropy zanim wpadł na właściwy), witamy w utopii, w której ludzie się mordują.
  • Brak wskazówek (u kogoś albo narkotyki albo jakaś książeczka z transakcjami, gdzieś artykuł o rodzinie tego mordercy, cokolwiek).



Innymi słowy, sesja nie spełniała kryterium bycia detektywistyczną. Co prawda pod koniec sami już zaczęliśmy trollować (na przykład tym wyczuciem kłamstwa), bo czuliśmy się po prostu bezradni. Było mi strasznie żal MG, bo było widać, że miał dobre chęci i chciał nam poprowadzić fajną sesję i potem przepraszał, że mu nie wyszło.

Pragnę jednak zakończyć pozytywnym akcentem: Od tamtej sesji za jakiś czas minie rok. Jestem pewny, że przez ten czas rzeczony MG popracował nad warsztatem i jeśli tym razem trafię do niego na sesję detektywistyczną na konkursie, będę się dobrze bawił.

Brak komentarzy: