Obecna edycja Karnawału Blogowego, prowadzona przez Krzemienia
dotyczy dość kontrowersyjnego tematu. Każdemu zdarza się uczestniczyć w
lepszych i słabszych sesjach (po obu stronach stołu), ale wydaje mi się, że
trzeba mieć ogromnego pecha, żeby ktoś ocenił konkretną sesję jako najgorszą, w
jaką grał. Czasem rozgrywkę ratuje towarzystwo (była sesja na której bawiłem
się dobrze, chociaż rozegranie jednej walki zajęło nam cztery godziny, a moja
postać się do walki nie nadawała), czasem długa erpegowa abstynencja.
Ale jak już zdarzy się sesja, którą (zapewne z bólem serca)
określimy mianem tej najgorszej, należy porozmawiać z prowadzącym. Wytłumaczyć
co naszym zdaniem nie działało, dlaczego i co można z tym zrobić. Innymi słowy,
nie zrobić świństwa pod tytułem „sesja była beznadziejna, więc wypłaczę się w
internecie, może emgiek kiedyś przeczyta”.
Dlatego też nie tylko ja, ale też i wszyscy gracze feralnej
sesji, która obecnie zajmuje u mnie pierwsze miejsce na liście słabych gier
porozmawialiśmy z MG. Poniżej przedstawię więc coś, co można nazwać swoistym
studium przypadku.
Zacząć należy od tego, czemu graliśmy tę sesję. Otóż na
obozach RPG, na które jeżdżę już chyba 7 lat ( i pewnie będę jeździł do
momentu, kiedy nie zostanę uznany za zbyt starego) organizowany jest konkurs na
MG. Obecnie wygląda to tak, że prowadzący wybiera sobie dwie osoby, resztę
drużyny mu dolosowują, potem tworzy się postacie (albo nie, jeśli MG ma
gotowce) i gramy. W czasie gry obozowi emgiecy biegają z pokoju do pokoju i
obserwują sesje. Na tymże konkursie zagrałem ową najgorszą sesję.
Być może MG zmuszono do prowadzenia w konkursie (znaczy, nie
tak naprawdę zmuszono, ale jak Wojtek Rzadek albo Craven marudzą nad uchem
przez kilka dni to ciężko jest odmówić), być może się stremował, być może
zapomniał co tam sobie wymyślił w przygodzie. Grunt, że było słabo.
Pierwszą niepokojącą rzecz zauważyliśmy już na etapie
tworzenia postaci. Mieliśmy zrobić drużynę detektywów, więc jak łatwo
wydedukować, naszym zadaniem na sesji miało być rozwiązanie jakiejś kryminalnej
zagadki. Postacie tworzyliśmy na jakiejś mutacji FATE’a, ale w settingu
Wolsunga. Wymyśliliśmy sobie, że podzielimy się specjalizacjami i rozbiliśmy
naszego dzielnego Sherlocka na kilka postaci: ktoś od gadania, ktoś od
analizowania wskazówek, ktoś od bardziej fizycznych rzeczy, ktoś zajmujący się
szeroko pojętą nauką i ostatniej roli nie pamiętam. Dostaliśmy zestaw
umiejętności, z których większość wydawała się fajna, ale jedna była
zdecydowanie straszna w kontekście tej przygody. Nie pamiętam już teraz jej
nazwy, ale pozwalała wyczuć kłamstwo przy zdanym teście. Jako że dostała mi się
rola „tego socjalnego” wziąłem tę umiejętność na maksymalnym poziomie z
założeniem, że nie wykorzystam jej o ile to nie będzie szczególnie potrzebne.
Potem zasiedliśmy do gry. Zapowiadało się ciekawie, sprawa
morderstwa w górskiej posiadłości jakiegoś bogacza (w momencie rozpoczęcia
przygody już denata). Przybywamy na miejsce, przeszukujemy wszystkie dostępne
pomieszczenia od góry do dołu, rozmawiamy ze wszystkimi możliwymi ludźmi i…
lipa. Nikt nic nie widział, nikt nie ma podejrzeń, wszyscy się lubią, śladów w
zasadzie brak. Znaleźliśmy w końcu jakiegoś służącego, który coś widział, ale
był niewolnikiem z wolsungowej Afryki i nie rozumiał żadnego języka znanego
naszym postaciom. Na migi też nie potrafił nic przekazać. Lekko strapieni tą
sytuacją poszliśmy spać. Obudził nas huk wystrzałów. Okazało się, że jakaś
grupa ogrów ostrzeliwuje front budynku, bo ich szef (nie chciał z nami gadać, zamknął
się w pokoju) nie żyje. Rozprawiliśmy się z ogrami, sprawdzamy nowego denata i…
też nic ciekawego. Znowu brak śladów i nikt nic nie słyszał (tym razem łącznie
z nami, a pokoje mieliśmy chyba dość blisko).
Pobiegaliśmy dookoła jeszcze trochę, ale w końcu przyszedł
mi do głowy podły plan: wykorzystam mechanikę! Przechodziliśmy więc z pokoju do
pokoju i pytaliśmy wprost „czy to ty zabiłeś?”. W ten sposób ujęliśmy zabójcę,
który tłumaczył się, że ktoś tam sprowadzał narkotyki, ktoś inny je
rozprowadzał, to jakoś wpłynęło na jego
bliskich i teraz się mści. To świetnie, bo my nie mieliśmy informacji o
żadnych narkotykach, przeszukiwanie pokojów też nam nie dało takich wskazówek.
Ale sesja skończyła się złapaniem winnego.
Więc teraz po kolei, co nie grało:
- Umiejętność pozwalająca skończyć śledztwo w ciągu pięciu minut.
- Zero negatywnych uczuć pomiędzy różnymi podejrzanymi/świadkami (kurczę, to przecież podstawa jeśli nie książek detektywistycznych, to seriali. Poirot czasami dostawał ze cztery ślepe tropy zanim wpadł na właściwy), witamy w utopii, w której ludzie się mordują.
- Brak wskazówek (u kogoś albo narkotyki albo jakaś książeczka z transakcjami, gdzieś artykuł o rodzinie tego mordercy, cokolwiek).
Innymi słowy, sesja nie spełniała kryterium bycia
detektywistyczną. Co prawda pod koniec sami już zaczęliśmy trollować (na przykład
tym wyczuciem kłamstwa), bo czuliśmy się po prostu bezradni. Było mi strasznie
żal MG, bo było widać, że miał dobre chęci i chciał nam poprowadzić fajną sesję
i potem przepraszał, że mu nie wyszło.
Pragnę jednak zakończyć pozytywnym akcentem: Od tamtej sesji
za jakiś czas minie rok. Jestem pewny, że przez ten czas rzeczony MG popracował
nad warsztatem i jeśli tym razem trafię do niego na sesję detektywistyczną na
konkursie, będę się dobrze bawił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz