niedziela, 13 grudnia 2009

Karnawał Blogowy #6: Śmierć w RPG


Muszę przyznać, że szósta edycja Karnawału zabiła mi sporego ćwieka. Ta próba napisania notki jest już którąś z kolei. Tym razem nie podzieli losu poprzedniczek i nie zniknie trafiona magicznymi klawiszami Carl+alt+del. Wiele osób pisało już o śmierci postaci, ktoś wspomniał o ostatnich słowach, inni o bezsensie bezcelowego mechanicznego zabijania bohaterów „bo tak wypadło na kostce”. Neurocide napisał o umieraniu gier. A ja postanowiłem dodać coś na temat samego motywu śmierci.

Zacząć należy od wizerunku jaki zwykle posiada śmierć, a właściwie Śmierć. Wydaje mi się, że w większości krajów europejskich Śmierć zwykle przedstawiana jest jako mężczyzna, szkielet z kosą. Ponury Żniwiarz. Wyjątkiem jest wizerunek typowy dla Polski i Portugalii, gdzie Śmierć jest rodzaju żeńskiego. Może się wydawać, że płeć nie ma tu żadnego znaczenia, bo i tak zwykle widzimy szkielet z kosą i tyle.

Ale w RPG, zwłaszcza w fantasy można skorzystać ze zmienionego, nietypowego wizerunku. Już od wakacji chciałem poprowadzić sesję, w trakcie której jeden z graczy (ten, który najwcześniej zostałby sprowadzony do stanu, w którym byłby prawie martwy) dostąpiłby spotkania ze Śmiercią twarzą w twarz. Ale nie tym paskudnym, wyszczerzonym szkieletem. Kobietą o wyjątkowo jasnej cerze, długich czarnych włosach sięgających kostek, naturalnie czarnych paznokciach, ciemnozielonych oczach i ustach koloru krwi. Oczywiście ubraną w długą, białą suknię. W ręku dzierżącą nieodzowny atrybut, czyli kosę. Tyle, że tym razem Śmierć nie przyszła zabrać postaci ze sobą. Przyszła zaoferować życie. A także możliwość zostania rycerzem w jej służbie i przysparzania większej chwały jej imieniu. Ot taki wybór dla gracza. Przejście na drugą stronę lub życie jako wysłannik Śmierci.

Można też kombinować od innej strony. Na forum WotC możemy znaleźć sporo informacji odnośnie czwarto edycyjnych revenantów. Jak myślicie, jak zareagowałaby reszta, gdyby sesja rozpoczęła się od pogrzebu jednej z postaci? To motyw naprawdę wart wykorzystania, a powrót bohatera z krainy zmarłych i jego wewnętrzna przemiana oraz zmiana stosunków z resztą postaci może napędzać niejedną sesję.

Celowo nie wspomniałem nic na temat gier, w których z definicji gra się wampirami, duchami, czy resztą tego tatałajstwa. W tego typu systemach temat ten albo jest wystarczająco dobrze wyeksponowany albo grający bardzo szybko sami dopisali potrzebny materiał.

***

Jako, że tym razem notka wyszła naprawdę bardzo krótka, postanowiłem dodać dwa punkty na temat śmierci na moich sesjach. Ot, dla rozluźnienia, bo długie grudniowe wieczory potrafią dać się we znaki.

1. Śmierć postaci na moich sesjach

Od tego tematu chciałbym zacząć drugą część notki, gdyż właściwie niewiele jest tu do napisania. Sądzę, że jestem uczciwym MG i nawet jeśli mam przed sobą ekran, służy on do zakrycia szczątkowych notatek, czasem innych elementów lub jedzenia schowanego przed graczami (doświadczenie nauczyło mnie, że kiedy mówię, gracze jedzą szybciej), a nie do ukrycia przed resztą grających wyników na kostkach. Jestem wielkim fanem jawnych rzutów, ale także przynajmniej trochę heroicznej konwencji. Dlatego w każdej grze, która owej konwencji sprzyja, a nie ma odpowiadających temu zasad, dodaję Punkty Przeznaczenia, które mają ratować graczy w sytuacjach losowych (ale nie przez skokiem z trzydziestu metrów bez wcześniejszego sprawdzenia czy jest możliwość przeżycia lub walką pomiędzy dwiema postaciami). Żeby nie robić zbytniego zamieszania, każdy bohater dostaje jeden taki punkt .

Jest to powodem małej śmiertelności postaci. Przez cały czas, który prowadzę, na moich sesjach zginęły dwie postacie. Na wszelki wypadek założyłem zeszyt „Zgony na sesjach” (jakkolwiek głupio by to nie brzmiało), w którym przy każdej śmierci są następujące pola: imię postaci, gracz, system oraz sytuacja. Co dziwne, w obu przypadkach brakującym elementem jest imię postaci. Po zgonie pierwszego bohatera gracz wytarł kartę postaci gumką, by stworzyć kolejnego i ciężko było rozszyfrować te zapiski, metodą prób i błędów doszedłem do prawdopodobnego miana bohatera: Kitsuki. Natomiast w drugim przypadku gracz zabrał kartę postaci i nie mając jej w swoich zbiorach nie wiem jak ów bohater się nazywał. Przytoczę cytaty tyczące obu zgonów, oczywiście sekcję sytuacja.

„Kitsuki, pokonany w kilku pojedynkach pragnie osiągnąć wreszcie jakieś zwycięstwo. Wyzywa więc postać innego gracza (Kaiu Onokabe) sądząc, że cieśla okaże się być gorszym szermierzem. Zawiódł się jednak srodze, a do niewyleczonej rany na piersi dołączyła druga, tym razem śmiertelna.”

Tutaj widać, że to nie moja wina. Prowadziłem wtedy jakąś oficjalną przygodę do Legendy i reszta graczy (cieśla i shugenja) swoje pojedynki wygrała. Szczęśliwie, ale jednak. W przypadku walki gracz versus gracz nie interweniuję, więc pojedynek „do pierwszej krwi” skończył się tak, jak się skończył.

„Po uwolnieniu dowódcy garnizonu, odnalezieniu Kamienia Zasłony, zdobyciu jednego z nieprzyjacielskich okrętów i zniszczeniu reszty z nich doszło do powietrznej walki z przywódcą najeźdźców, mrocznym elfem Talerianem. Po kilku rundach walki magicznej Talerian trafił wzmocnionym Boltem w pierś elfiego maga, zadając mu dotkliwe rany, powodujące ostatecznie śmierć z wykrwawienia”

A ta śmierć była dla mnie dużym zaskoczeniem, gdyż zdarzyła się w SWEX. Prosta przygoda, upakowana akcją, chciałem ją efektownie zakończyć podniebnym pojedynkiem magów dosiadających wywern. Jednak pech chciał, że Talerian miał spore szczęście przy rzutach i zadał masę ran postaci gracza. Nawet zredukowanych do trzech i nieprzytomności nie udało się wysoakować, potem kolejne rzuty w tabelkach i w efekcie śmierć. Gracz był tak samo zdziwiony jak ja.

2. Śmierć moich postaci

Tutaj jeszcze większa niespodzianka. Przez tyle lat gry, zginęła dopiero jedna moja postać. Jest to o tyle zabawne, że jestem graczem aktywnym i pomijając niektóre postacie, dość ochoczo angażującym się w konflikty na sesji. Postać, która zginęła, była do Warhammera. Przez większość kampanii nosiła zalążki mutacji (guzki w okolicach łopatek), ale nie dzieliła się tą informacją z resztą drużyny. Dopiero na przedostatniej sesji w trakcie obrony zamku rycerz chaosu wyzwolił pełną moc mutacji i moja postać dosłownie zamieniła się w wielkiego bydlaka, z zalążków wyrosły dodatkowe wielkie łapy. Ostatkiem woli udało mi się opanować rozjuszoną bestię, w jaką zamienił się mój bohater i dzielnie pomogłem w odparciu najeźdźców. Gdy dzieło było skończone… kusznicy mnie zastrzelili. Nie miałem żalu, bo grać taką postacią i tak było ciężko. Wzruszające było to, że reszta postaci modliła się za duszę mojego bohatera co pozwoliło mu uniknąć losu wyznawców chaosu (w szeregi których się nie zaliczał, żeby nie było).

Tym jakże wesołym akcentem chciałbym zakończyć dzisiejszy wpis.

Brak komentarzy: