Gospodarzem czterdziestej szóstej edycji Karnawału Blogowego
jest Pafnucy prowadzący warhammerowy blog Pafhammer, a tematem tej edycji, co
zresztą widać po tytule notki jest „ile systemów?”.
Gdybym moją opinię na ten temat bazował tylko na liczbie
podręczników stojącej na moich półkach, bez wahania odpowiedziałbym „jak
najwięcej!”. Jednak zagadnienie to nie jest
aż takie proste jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Gdybym
odpowiedział „jak najmniej!”, wyszedłbym zaś na hipokrytę, bo sam wspieram nie
tylko te systemy, które już dobrze znam i w które grałem już wielokrotnie,
zdarza mi się sprawić sobie podręcznik do jakiejś gry, o której nigdy wcześniej
nie słyszałem.
Sądzę, że najbardziej zgodną z moimi przekonaniami
odpowiedzią na pytanie postawione w tytule będzie: tyle ile drużyna będzie w
stanie wykorzystać i/lub podźwignie portfel. Pierwsza część dedykowana jest dla
pragmatyków, druga dla kolekcjonerów takich jak ja.
Czemu tyle ile drużyna będzie w stanie wykorzystać? Cóż, to
dość proste. Każda grająca razem grupa ludzi będzie miała pewne zainteresowania
wspólne, ale część rzeczy fajnych dla indywidualnych graczy nie będzie fajna
dla grupy jako całości. Dlatego też taka grupa będzie grała pewnie tylko w te
systemy, które kręcą ich wszystkich (bądź wszystkie), pomijając te, które
bawiłyby tylko jedną lub dwie osoby. Jeśli pragmatyczny MG gra tylko z jedną
grupą ludzi, pewnie uda mu się zawęzić liczbę systemów do trzech (a jak ma
bardzo mocno sprofilowaną grupę, to może nawet i jednego) i dzięki temu uniknie
znacznych nakładów finansowych (zakładając, że podręcznik lub podręczniki w tej
czy innej formie kupi), zachowa też trochę miejsca w pokoju. Nie ma co się
oszukiwać, zwykle w grupie grających tylko MG ma dostęp do podręczników (chyba,
że są one dość tanie albo współgracze też czasami prowadzą, wtedy zdarza się
kilka kopii na drużynę, ale to dość rzadkie przypadki).
Podejście to ma także kilka innych zalet. Mistrz Gry i
gracze muszą się zapoznać z mniejszą ilością informacji settingowych i opanować
mniejszą liczbę mechanik. Innymi słowy, zdejmuje część pracy z barków
grających. Dużo łatwiej jest zapamiętać smaczki i ciekawostki z garści systemów
niż z całej ich plejady.
Drugą część, czyli tyle ile podźwignie portfel rozumieć
można dwójnasób. Jeśli zasobność naszego portfela nie jest zbyt dużo, znaczyć
to będzie „jak najmniej”. Jeśli zaś możemy sobie pozwolić na wydanie często
niemałych pieniędzy na podręcznik, z którego być może nawet nigdy nie
skorzystamy (ze względu na preferencje graczy albo wręcz nasze własne, jeśli okazuje
się, że w jakiś system chętnie byśmy zagrali, ale nie ma osoby zdolnej do
poprowadzenia go), wtedy możemy kupować „jak najwięcej”. Oczywiście nie znaczy
to, żeby kupować wszystko jak leci. Warto znać swoje gusta. Przykładowo,
patrząc po moich półkach z podręcznikami, widzę na nich sporo podręczników do
horrorów, jeszcze więcej do różnego rodzaju gier fantasy i trochę bliskich
systemów przyszłościowych (czy to Interface Zero, Neuroshima czy też ostatnio
zakupiony CthulhuTech). Brak na nich twardego sf, gier indie jest dużo mniej
niż bym chciał. Wiem, że pewnie części z tych gier nie uda mi się nigdy
poprowadzić, ale podręczniki te przydadzą się tak czy inaczej jako źródło
inspiracji lub po prostu fajnych grafik.
Podsumowując: kupujcie tyle podręczników ile chcecie i na
ile pozwoli Wasz portfel (pomimo że to są często dwie rozłączne rzeczy). I
morał wzięty zupełnie znikąd: nie jest ważne w ile systemów się gra, ważne,
żeby grać w ogóle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz