czwartek, 24 stycznia 2019

Moje trzy grosze do odbrązawiania sandboksa


© dndspeak.com
Z jednej strony trochę dziwnie zaczynać blogowanie w danym roku (bo podsumowania roku poprzedniego nie liczę) od odnoszenia się do cudzych tekstów, z drugiej zaś chyba każda motywacja jest dobra. W ostatnich dniach pojawiły się trzy ciekawe dla mnie notki (tak naprawdę było ich więcej niż trzy, ale trzy w tym konkretnym temacie):

Przyznam szczerze, że notka o tym stylu gry chodziła za mną od bardzo dawna. Głównym celem jej napisania miało być opisanie "czystego sandboksa" i wysyłanie linku znajomym, kiedy sandboksem nazywali coś, co nim ewidentnie nie było. I po przeczytaniu powyżej linkowanych notek i komentarzy pod nimi mam wrażenie, że trochę strzeliłbym tym sobie w stopę.

Czemu? Bo w moim rozumieniu sandbox to styl gry, w którym zdecydowana większość elementów jest generowana losowo, a prawdziwość zasłyszanych plotek wszyscy (włącznie z sędzią/MG) weryfikują dopiero po przybyciu na miejsce, ścisłe linie fabularne nie istnieją i najważniejsza jest swobodna eksploracja świata przedstawionego. Swoją definicję tego terminu wziąłem oczywiście ze wpisów Jarla. Jego archeologia erpegowa, szersze opisywanie zjawisk z lat, których nie mam szans pamiętać wciąż są dla mnie bardzo ważne. Powiem wręcz, ze swoje podejście do staroszkolnego stylu gry zbudowałem właśnie na lekturze tych wpisów (i wciąż nie udało mi się zweryfikować ich praktyką... mija już 10 lat, odkąd te notki czytałem, wiec może w następnej dekadzie uda się coś w ten sposób poprowadzić). Czy kiedykolwiek udało mi się poprowadzić w tym stylu, z piękną heksową mapą wypełnioną mnóstwem losowych elementów? Niestety nie. Może kiedyś mi się uda, ale do tej pory ponosiłem sromotną porażkę na etapie tworzenia mapy, bo to coś, czego nigdy nie lubiłem robić. Na przestrzeni lat czytałem mnóstwo postów o takim stylu gry, zarówno polskich, jak i angielskojęzycznych i całkiem możliwe, że część z nich źle interpretowałem właśnie dlatego, że sandbox rozumiałem bardzo wąsko. Kiedy znajomi używali tego terminu do opisywania swoich sesji, a ich sposób prowadzenia znacząco odbiegał od przyjętej przeze mnie definicji, zazwyczaj próbowałem tłumaczyć, że używają go błędnie.

Ale powyższe notki (w tej o bezstronnym sędzi jest też trochę linków, z którymi będę chciał się zapoznać) uświadomiły mi, że sandbox to może być spektrum sposobów gry, w których kluczową rolę odgrywa wolność graczy. Wolność rozumiana w ten sposób, że to oni wymyślają co chcą zrobić, nie stają w węzłach fabularnych, w których mają od dwóch do kilkunastu opcji do wyboru. W tym rozumieniu piaskownica pojawia się na moich sesjach bardzo często. Moim domyślnym sposobem prowadzenia kampanii jest wymyślanie mnóstwa wątków w postaci problemów, które pojawiają się w kreowanym settingu, ale nie sugeruję jak je rozwiązać. Gracze decydują, które wątki są dla nich istotne, a jeśli mają ochotę stworzyć jakiś własny w trakcie sesji, tak też się dzieje. To z kolei sprawia, że mam duże problemy z prowadzeniem jednostrzałów, bo tam trzeba kontrolować akcję i w zasadzie zmuszać graczy do działania. W moim stylu prowadzenia (w ogóle, o strefie komfortu w przypadku prowadzenia sesji też będę chciał napisać) tempo zależne jest od graczy. W jednej z ostatnich prowadzonych przeze mnie sesji gracze postanowili zrobić tournee po różnych grupach enpeców i zawitać w różnych miejscach i w zasadzie całe spotkanie upłynęło na interakcjach społecznych.

Bardzo ciekawa jest też dla mnie opozycja Bezstronny Sędzia - Wodzirej. Powiem szczerze, że najlepiej gra mi się u prowadzących, którzy są gdzieś pomiędzy. Wydaje mi się, że każdy MG, którego nazwałbym dobrym ma przynajmniej jedną cechę Wodzireja: dba o to, żeby wszyscy przy stole dobrze się bawili. Oczywiście przez dobrą zabawę rozumiem tutaj mnóstwo możliwych opcji, zależnie od konwencji, stylu, a nawet specyfiki grupy. Dla jednych dobra zabawa to śmieszki, dla innych pokonywanie wyzwań, ktoś lubi się wzruszyć, a jeszcze ktoś inny pragnie eksplorować świat przedstawiony. No i za ważne uważam też reagowanie na poczynania graczy. Reagowania na nie światem, zgodnie z przyjętą tego świata logiką.

Przy okazji odniosę się też do questu/zadania jako motywacji dla graczy. Adam pisze o tym, że nie jest to jedyny sposób na zmuszenie graczy do działania, jeśli nie wgłębiali się w ideę sandboksa. Zgodzę się z tym całkowicie, aczkolwiek znam graczy, którzy bez konkretnego zadania po prostu źle się bawią. Uczestniczyłem swego czasu w sesjach Earthdawn, w których początkowe zawiązanie akcji doprowadziło nas do kaeru, w którego różnych częściach niegdyś działy się różne rzeczy i mogliśmy go sobie swobodnie eksplorować (warto zaznaczyć, że mieliśmy dość mało jedzenia i picia), nie mieliśmy odgórnego celu innego niż przeżycie. Ja się do tego pomysłu bardzo zapaliłem, po krótkim zwiedzaniu znalazłem kilka rzeczy, które chciałbym bardziej zbadać, zagadki do rozwiązania itd. Natomiast inny z graczy stwierdził, że on nie jest w stanie grać bez questa i kampania umarła. Co więcej, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w kaerze siedzi całkiem silny horror, może nawet więcej niż jeden, pozbycie się go (ich) byłoby korzystne dla całej okolicy. Moim zdaniem w takiej sytuacji całkiem łatwo o motywację dla postaci, ale temu jednemu graczowi bardzo taki brak zadania narzuconego przez prowadzącego przeszkadzał.

2 komentarze:

Wolfgang Schwarzenatter pisze...

Nie można odmówić Jarlowi zasług przy popularyzacji retrogamingu, ale niestety wprowadził do dyskursu (może nie do końca świadomie) duże zamieszanie wiążąc nierozerwalnie sandboks z retro, kiedy nie są to pojęcia tożsame. Drugie niestety: jego "archeologia erpegowa, szersze opisywanie zjawisk z lat, których nie mam szans pamiętać" to często było ssanie palucha. Znowu - może nieumyślne, ale zdecydowanie brakowało tam trzymania się źródeł, wystarczy porównać z dobrze udokumentowanymi tekstami Keya i teraz Roberta.

Jarl pisze...

@Wolfgang
Przykłady na ssanie z palca? Sam sobie przeczysz w powyższych dwóch kwestiach, k. Powiązałem model gry z retrogrami, który jest tam wprost obecny, ale na retro nie bazowałem. Maksymalny bełkot. Innymi słowy: pisałem o tym, co jest zwerbalizowane wprost w starych podręcznikach, ale ściemniałem, że tego nie ma. Temu nawet nie czytam Twoich tekstów, bo nie ma sensu. Oddychaj.